czwartek, 31 marca 2016

Spring's here !!!

No i w końcu nastała piękna, słoneczna wiosna! 

Pewnie nie będę oryginalna kiedy powiem,  że kwiecień, maj i czerwiec to moje ulubione miesiące w roku :).

Ptactwo juz przyleciało i hałasuje nad jeziorem, inne w lesie śpiewają wniebogłosy, kwiatki rosną jak szalone, a leśna zwierzyna łazi po drogach jak na haju nie zważając na uliczny ruch. A więc zdecydowanie mamy wiosnę!  :)




W Drugi Dzień Świąt przy pięknej słonecznej pogodzie wybrałam się z bratem, jego ukochaną i piesełem na cudowny, mazurski spacer. Odwiedziliśmy kilka starych kątów, które przywiodły nam na myśl wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa i naszych szalonych i magicznych wakacji na Mazurach. Wakacji w stylu Old School z całodziennym bieganiem po lesie,  siedzeniem w jeziorze bez końca,  zabawami w podchody z całą gromadzą dzieciaków, łowienie ryb, spaniem pod namiotem (bo po co spać w wygodnym łóżku w domu tuż obok??? ;)) i innymi mazurskimi rozrywkami z tamtych czasów. ..  Wspaniałymi,  aktywnymi rozrywkami, o których wiele dzieci dzisiaj nawet nie myśli.... To były naprawdę piękne dni! :)







Jak widzieliście było i jeziorko i ślady po bobrach i piękny las i szczęśliwy futrzak... ;)

Wspaniałych wiosennych dni Wam życzę!

Pa!





czwartek, 24 marca 2016

Myśli codzienne Martuchy #3

Chyba mam w sobie szczyptę romantyzmu, chyba jestem czuła na piękno i otwarta na kreację, ale też bardzo pragmatyczna i praktyczna. I na co dzień chyba nie za bardzo skłonna do wielkich egzaltacji, ale w moim życiu w ostatnim czasie dzieją się magiczne rzeczy, a i bajkowe sytuacje się zdarzają.  Nie sądzę by wciąż były wokół mnie i bym ich do tej pory nie dostrzegała.  Nie, po prostu ostatnio jest ich jakby więcej...



Opowiem Wam o zaczarowanej sytuacji z ostatniego weekendu kiedy to byłam (co robię z rzadka) w moim warszawskim mieszkanku. W ferworze walk domowych świąteczno-wiosennych i pocie czoła usłyszałam w pewnym momencie dochodzące do mnie z daleka dźwięki dziwnych instrumentów.  Na zewnątrz świeciło piękne słońce,  ulica tryskała wiosenną świeżością i radością przechodniów, a owa, niesamowita muzyka stawała się coraz głośniejsza.  Biegałam od okna do okna, które dopiero co umyłam i wypatrywałam skąd one dochodzą i kto jest ich sprawcą. Przyznam, że lubię takie nieoczywiste sytuacje i ta zdawała mi się bardzo niecodzienna.  Wreszcie moim oczom ukazali się trzej bohaterowie zamieszania, panowie grający na dziwacznych instrumentach, 2 dętych i jednym jakby bębnie. I choć okoliczności były jakie były, kunszt muzyczny panów był naprawdę świetny. Melodia jakby cyrkowa, skoczna, wesoła, ale kompletnie nie polska. Przez myśl nawet mi przeszło cóż to za spektakl uliczny i był to nie lada spektakl, choć nie do końca taki jak sądziłam. Panowie grali pięknie pod oknami kolejnych kamienic, grali do ucha przechodniom i towarzyszyli takiemu, jeśli go spotkali. Cały czas przemieszczali się bliżej i bliżej, aż w końcu wypatrzyli mnie sterczącą w oknie z aparatem w ręku i radośnie pomachali. Wiedziałam, że chcę nagrodzić ich wspaniały występ i pomimo, że było zimno wybiegłam na balkon, zgarniając po drodze pieniążek, którymi panowie byli wprost obsypywani, a także coś na osłodę ich ciężkiej pracy. Panowie grali radośnie pod moim balkonem, a pani sąsiadka z dołu również podziwiała z balkonu ich występ, jak i cały tłum dookoła w oknach i na ulicy. Po salwie braw i wodospadzie brzęczących monet i słodkości, usłyszałam sąsiadkę z dołu ze słowami: "Skąd jesteście?". Odrzekli, że z Mołdawi. Piekna to była scena i muzycznie i sytuacyjnie i choć wiem, że za tym całym przedstawieniem może się kryć czyjś dramat, mam jednak nadzieję, że muzyka ta naprawdę wypływała z ich serc, a nie trudnej sytuacji. Z serc i charyzmy, która zdecydowanie wszyscy byli obdarzeni... Taka oto historyja... :)

Drugą magiczną sytuacją, która przytrafiła mi się kilka dni później, gdy wracałam wieczorem z pracy, obładowana jak wielbłąd siatkami z zakupami, usłyszałam tuż obok mojego domu głos jakby szalony, ni to stary, ni młody. Głos, który zaczepiał przechodniów kompletnie na niego obojętnych. Głos ten wydobywał się z korpulentnej, chyba starszej pani, bo owa pani ewidentnie  wiele przeżyła, a wiek było naprawdę ciężko ocenić. Pani obładowana jeszcze bardziej ode mnie, z wielką chustą na głowie, kartonami, butelkami pustymi  w rękach zaczepiła mnie. Już chciałam to z ignorować z lęku jakiegoś, niepewności, ale gdy usłyszałam słowa: "Domu nie mam kochaniutka, czy mogę Cię o coś poprosić? Możesz mi pani kupić herbatę?". Wtedy odruch ludzki przychodzi, ale chwila, przecież herbatę miałam w swym tobołku wielbłądzim. Herbatę wyciągnęłam więc pytając czy pani zieloną lubi. Kobiecina odpowiedziała: "A to droga jaka.. Droga prawda?". "Nie wiem" odparłam, "Proszę bardzo", uśmiechnęłam się. "Do widzenia". "Dziękuję!" - wykrzyknęła radośnie tym słodkim szalono-dziecinnym głosikiem. Gdy oddaliłam się o kilka kroków znów usłyszałam ten słodki głos i ton "Dziękuję pani bardzo!. Dziękuję! Niech pani zdrowie sprzyja!". Cała sytuacja była niesamowicie bajkowa, pani być może odrobinę szalona, zupełnie jak postać z jakiejś piękne historii albo baśni. Dla wielu mogłaby być inspiracją. Ale znów za tą sytuacją być może nieszczęście ludzkie, wielkie...
Choć z drugiej strony pani ta miała tak wielką

pogodę ducha, że znów przyszły myśli, że może ta pani jest bardziej szczęśliwa, niż niejeden z nas którzy mamy prawie wszystko. Czy mogłam jej bardziej pomóc? Nie wiem, jest tyle osób, które potrzebują pomocy. A niesienie pomocy to odrębna kwestia. Dziś chciałabym głównie powiedzieć, że każdy z nas jest inny i każdy z nas wiedzie inne życie. Wiele zależy od nas, ale też z drugiej strony bardzo wiele nie. Ale niezależnie od okoliczności dużo zależy od naszego nastawienia, od tego czy potrafimy się cieszyć z prostych rzeczy, czy kochamy życie i ludzi. Niby proste, a  jednak trudne, niby banalne, a jednak tak ważne.  Każdy z nas ma dni gorsze i lepsze, trudne okresy w naszym życiu, ale pamiętajmy że prawie zawsze przychodzi w końcu lepszy dzień i daje ukojenie. Pamiętajmy też by dostrzegać radość w tych małych rzeczach i by celebrować życie na ile się da, bez szkody dla innych, a może i z zyskiem dla innych jak sie uda, ale i dla nas samych. :)

Do następnego napisania moi mili :)

Pa!

niedziela, 20 marca 2016

Paleta cieni jak legendarny Smashbox

Jeśli interesujecie się makijażem zapewne jesteście zorientowani w temacie palet cieni. Na rynku jest ich sporo i poszczególne dają nam możliwość wykonania różnego rodzaju makijażu. Oczywiście w ostatnim czasie najbardziej znane i  lubiane to Naked, a także Chocolate Bar jak i Smashbox, Full Exposure, mniej doceniona na polskim runku, choć naprawdę wspaniała i jej właśnie m. in. poświęcę dziś więcej czasu.



W tym poście właściwie zrobię porównanie 2 palet, a mianowicie palety Smashbox, Full Exposure jak i jej nowego odpowiednika, Wibo, Neutral Eyeshadow Palette.


Zacznę może od oryginału a zarazem tej bardziej znanej w świecie kosmetyków kolorowych, Smashbox, Full Exposure.

- kolory - 5/5
- konsystencja - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 4/5
- cena - 225 zł - 3/5
- razem - 17/25 pkt


Kolorystyka tej palety, to neutralne beże, brązy, szarości, odcienie miedzi, doskonałe dla wszystkich kolorów oczu, w szczególności do moich niebieskich. ;) W palecie jest 7 matowych cieni, 6 z mikro drobinkami, a także 1 perłowy. Cienie są bardzo treściwe, niby prasowane ale jakby lekko kremowe, w szczególności te brokatowe. Wszystkie kolory wspaniale się rozcierają, nie pylą, nie osypują się. Używając te brokatowe, nigdy nie mamy pod koniec dnia pod oczami drobinek brokatu (oczywiście o ile właściwie zaaplikujemy te cienie - proponuje palcem, na wcześniej pomalowane i wycieniowane oko cieniami matowymi, bez rozcierania pędzlem które może doprowadzić do osypywania się brokatu). Osobiście nie stosuję ich na żadną bazę, na powiekach jest po prostu korektor, matowy cień który ma wszystko wysuszyć, zagruntować i przypudrować i na tej powierzchni pracujemy. Kolor czarny matowy jest bardzo nasycony. Generalnie wszystkie cienie są wspaniale napigmentowane. Można z nich stworzyć wspaniały matowy makijaż dzienny, jak i wykończony lekko połyskującą nutą. Można też wykreować wspaniały smokey eye, w kilku wariantach. Samo opakowanie, bardzo solidne,  z lusterkiem, eleganckie, praktyczne, wręcz ergonomiczne, bo wykonane z antypoślizgowej powłoki, choć nie podoba mi się w nim to, że się bardzo brudzi, a plam po kosmetykach ostatecznie zmyć się nie da. W kosmetyku tym nie podoba mi się tez cena, jak na nasze polskie warunki nazbyt wygórowana, choć jeśli nie mielibyśmy innego wyjścia, mylę że mimo wszystko warta zapłacenia takiej kwoty.  Dostępna w drogerii Sephora.

2. Wibo, Neutral Eyeshadow Palette


- kolory - 5/5
- konsystencja - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 5/5
- cena - 27 zł - 5/5
- razem - 25/25 pkt


Praktycznie 100% odpowiednik palety Smashbox, identyczne kolory, może te ze smashbox mają odrobine więcej tych mikrodrobinek. Czarny w Wibo nie jest tak mocno napigmentoany. Oprócz tego opakowanie podoba mi się dużo bardziej. Również ma lusterko, jest bardzo interesujące, podobne do tych z The Balm, papierowe, lekkie i sądzę, że nie będzie się tak mocno brudzić jak jego droższa koleżanka. Tutaj jest jeszcze 1 dodatkowy cień, biały, dla którego nie widzę jakiegoś szczególnego zastosowania, ale skoro już jest... ;). Gramatura cieni jest dokładnie taka sama jak w Smashbox. No i cena - 27 genialnie wydanych złotych! Polecam!!! Dostępna w drogerii Rossmann.

Poniżej jeszcze swatche, S to Smashbox, a W to Wibo. O ile udało mi się to oddać na zdjęciach, prawie wcale się nie różnią.


Podsumowując, obie palety są genialne, ale jeśli mam być szczera, to są dokładnie takie same cienie. jeśli jesteście kolekcjonerami, polecam zakupienie Smashbox, a może tak naprawdę obu, bo chyba i jej tańsza koleżanka wejdzie niedługo do bestsellerów. Natomiast jeśli chcecie po prostu mieć dobrą paletę cieni, a nie chcecie na nią przeznaczyć zbyt dużego budżetu, z całym przekonaniem polecam paletkę z WIbo! I radzę spieszyć się z jej zakupem, bo sądzę że fama o jej wspaniałości rozejdzie się niedługo wielkim echem, przez co szybko zniknie ze sklepowych półek.

Znacie którąś z tych palet?

Pa!

niedziela, 13 marca 2016

Zrazy z dziczyzny czyli Slow Food według Martuchy

Jeśli nie macie pomysłu na obiad, a dysponujecie dłuższą chwilą, zapraszam do gotowania ze mną ;)

Aby przygotować zrazy według Martuchy z kluskami warszawskimi potrzebujecie:

- 1,5 kg szynki (może dowolne mięso, dziczyzna lub po prostu karkówka wieprzowa)
- 3 cebule
- kilka dobrych ogórków kiszonych
- 1 - 2 jabłka
- musztarda Dijon
- ziele angielskie
- czosnek niedźwiedzi
- liście laurowe
- miód
- sól,  pieprz, majeranek, cukier
- 1 kg ziemniaków
- mąka
- wykałaczki




Mięso kroimy w plastry grubości ok. 7-8 mm, tak aby wyszły jaka największe.  Następnie oprószamy odrobiną soli, pieprzu, majeranku, czosnku niedźwiedziego z obu stron i rozbijamy obustronnie. Bierzemy odrobinę oliwy lub oleju lnianego i nacieramy mięso. Jeśli jest to dzikie mięso lepiej zrobić to dzień wcześniej aby się zamarynowało. Następnie kroimy cebulę, obrane jabłko i ogórka w słupki, którymi będziemy nadziewać nasze zrazy.




Każdy plaster mięsa smarujemy musztardą z jednej strony. Na tę samą stronę kładziemy po jednym kawałku ogórka,  jabłka, cebuli.  Można też dołożyć odrobinę boczku  wędzonego lub masła, ale ja nie chciałam przesadzić z "dobrodziejstwami kuchni" ;). Rulonik, kieszonkę zamykamy jak się uda 2 wykałaczkami tak, aby zawartość nie wypływała w trakcie smażenia. 




Na patelni rozgrzewamy kawałek smalcu, kiedy jest wystarczająco gorący smażymy na dość dużym ogniu możliwie krótko każdego zraza z obu stron. Nie za długo żeby nie straciły soczystości. W między czasie wlewamy do garnka wody, tak aby przykrywała zrazy po ich wrzucenie,  ale by nie było jej za dużo.  Zrazy muszą mieć  w czym się gotować, ale woda z zawartością musi się zredukować do sosu. Do wody wrzucamy 2 liście laurowe, 3 ziarna ziela angielskiego, kilka ziaren pieprzu, a także każdą kolejną partię smażonego mięsa wraz zawartością patelni.  Do każdej kolejnej partii rozgrzewamy kolejny kawałek smalcu. Na koniec na resztce smalcu podsmażamy pokrojoną w kostkę średniej wielkości cebulę, którą posypujemy odrobiną soli, a także sporą ilością cukru. Dosypujemy ją do sosu. Następnie gotujemy na średnim ogniu, doprawiamy sos co jakiś czas do smaku tą samą musztardą, miodem, solą.  Początkowo gotujemy bez pokrywki aby sos się zredukował.  Kiedy sos ma właściwą konsystencję przykrywamy garnek aby mięso mogło dojść.  Jeśli lubicie chrzan, możecie odlać odrobinę sosu do miseczki i wymieszać łyżeczkę lub 2 chrzanu z sosem, a następnie wlać do pozostałego sosu.  Pamiętajcie że smakiem sosu zawsze możecie pójść w kierunku który Wam najbardziej smakuje (miodu,musztardy, chrzanu), lub balansować pomiędzy tymi smakami.   Gotujemy wszystko do miękkości, co jakiś czas doprawiając, lekko mieszając i zmieniając strony zrazów.



W między czasie możemy zetrzeć obrane, surowe ziemniaki na tarce o dużych oczkach lub maszyną elektryczną. Dodajemy do smaku soli, pieprzu, 1 szklankę lub półtorej mąki. W garnku gotujemy wodę.  Masę ziemniaczaną nakładamy w ilości kilku łyżek na małą deskę.  Rozkładany płasko na desce, a następnie bierzemy łyżkę stołową,  maczaną w gotującej się wodzie i zsuwamy z deski po kawałku masy tworząc kluski. Mniejsze gotujemy chwilkę,  do momentu aż wypłyną.  Większe również chwilę od wpłynięcia.  Jeśli kluski rozpadają się w garnku, do masy możemy jeszcze dosypać mąki.




Do całości brakuje surówki.  Ja proponuję buraczki,  na które zapewne każdy ma swój sposób.  Gotujemy buraki w skórce,  a następnie obieramy i tarkujemy, podsmażamy na patelni masło, dodajemy mąki i dorzucamy buraki.  Doprawiamy je do maku solą, pieprzem i cytryną :)

Smacznego!

Pa!

czwartek, 10 marca 2016

Myśli codzienne Martuchy #2

Dziś znowu jadąc do pracy zaobserwowałam pewną sytuację,  która skłoniła mnie do myślenia na jeden z tematów, które dotykają nas na co dzień.  Stojąc na pasach zobaczyłam po drugiej stronie ulicy zgarbioną babunię o lasce.  Pani ta pomimo sporego ruchu na ulicy i swojej (oceniam na oko) "lekkiej niedyspozycji" gmerała laską za czymś  na ulicy. Pomyślałam,  że może wyleciało jej coś cennego. Tymczasem ona dosięgnąwszy w końcu owego papierowego skrawka zgrabnie przekierowała go laską do śmietnika.  Był to oczywiście przypadkowy śmieć, którego ta przemiła pani najzwyczajniej wyrzuciła.  Postawa niby normalna, niby obywatelska, ale jednak godna pochwały. Ilu z nas na co dzień mija z obojętnością takie i inne scenki z życia. Ilu z nas dokłada "pracy" takiej starszej pani. Nie mówię, że wszyscy tak postępujemy.  Wielu ludzi reprezentuje wspaniałe, kulturalne zachowania.  A jednak ma się wrażenie że ludzie starej daty niezwykle dbali i dbają o czystość,  kulturę,  maniery.  W młodości zabiegali o wiedzę o wiele ciężej dostępną niż jest ona obecnie,  a przede wszystkich walczyli o Polskę i kochali swoją ojczyznę.  A my się tej Polski niejednokrotnie wyrzekamy. Bo politycy, bo podatki, bo ciężej nam się żyje niż ludziom w krajach lepiej rozwiniętych.  Ok. , ja to wszystko rozumiem i nie jestem przeciwna migracjom.  Ale uważam,  że mamy być z czego dumni. Że mamy wspaniałą tradycję, kulturę, język, że za bardzo wstydzimy się bycia Polakami i za mało jesteśmy świadomi tego, co naprawdę polskie i co dobre, bo przez nasze położenie a przede wszystkim różne zwroty akcji w naszej historii wszystko co polskie i co obce kompletnie się pomieszało.  Są narody emanujące dumą z bycia jej przedstawicielem,  są kraje w których młodzież nie śpiewa durnych piosenek z radia tylko swoje tradycyjne, stare pieśni i nie mam tu na myśli totalitarnych ustrojów.
 
Czasem mijając starszego pana na ulicy zastanówmy się ile jemu zawdzięczamy.  Ile on zrobił dla nas byśmy dzisiaj mogli być Polakami  i być z tego dumni. Ja umiem oddzielić dziedzictwo naszych przodków od dzisiejszej polityki czy gospodarki i zawsze będę dumna z bycia Polką.

Takie są moje dzisiejsze przemyślenia :).

Pa!

sobota, 5 marca 2016

Ulubione róż, bronzer i rozświetlacz

Tak jak pisałam jakiś czas temu, zaczynam serię postów o moich ulubionych kosmetykach z rozróżnieniem na poszczególne kategorie. Były już kremy do twarzy, a dziś coś z zupełnie innej beczki, a mianowicie róże, bronzery i rozświetlacze, czyli cukiereczki wśród kosmetyków kolorowych. ;)

Pamiętam swoje poszukiwania dobrego kosmetyku z czasów kiedy blogosfera nie była tak przepełniona wszelaką treścią. I choć dziś dużo łatwiej te informacje znaleźć, wydaje mi się, że i garść moich opinii może być dla Was co najmniej interesująca. Szczególnie jeśli szukacie produktu, który jest doskonały jakościowo ale też w dobrej cenie, a może bardziej którego stosunek ceny do jakości sprawia że staje się on dla nas bardzo atrakcyjny :).

A zatem zaczynając jak to w makijażu od bronzera, przedstawiam kilka moich ulubionych. Zrobię to jak ostatnio, wymieniając od najlepszego do najgorszego według mojej oceny, w skali od 1-5 punktów za każdą jego cechę. Pamiętajcie, że oceny są bardzo wysokie,  ponieważ wybrałam te które uważam za najlepsze w obecnym czasie.

1. Catrice, Sun Glow, Mat Bronzing Powder, 030 Medium Bronze


- kolor - 5/5
- konsystencja - 5/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 4/5
- opakowanie - 4/5
- cena (ok.15 zł) - 5/5
- razem - 27/30 pkt

Puder świetny jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości. Kolor uniwersalny, ani za ciepły, a ni za zimny, raczej bez zapachu, matowy, idealny do konturowania jak i ocieplenia cery, choć do tego drugiego może mógłby być odrobinę cieplejszy. Opakowanie bardzo trwałe, choć przydałoby się lusterko. Konsystencja treściwa, ale nie tworzy tzw. ciasta, nie osypuje się w trakcie aplikacji ani nie pyli. Jeśli nałożymy go na twarz "zagruntowaną" pudrem, dobrym pędzlem, na pewno nie zrobi nam plam. I jest bardzo wydajny. Jak najbardziej polecam! 

2. Hean, High Definition, Cheek Rouge, 106 Honey


- kolor - 4/5
- konsystencja - 4/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 4/5
- opakowanie - 3/5
- cena (ok.12 zł) - 5/5
- razem - 24/30 pkt

Producent opisuje go jako róż, ale jest to brązowy produkt wpadający w piaskowo żółte odcienie, zatem moim zdaniem  jako róż może być stosowany jedynie przez osoby o średniociemnej karnacji, raczej w okresie letnim, do makijażu letniego, świetlistego, złotego, podkreślającego opaleniznę. Ja mam skórę jasną, wpadającą w żółte tony, dlatego dziś stosuję go jako bronzer i dopóki panują pochmurne dni, do tego się nadaje. W dni słoneczne, oraz po lekkim opaleniu skóry zobaczę czy będzie się do tego nadawał. Po pierwsze czy już nie będzie dla mnie za jasny, po drugie, ma bardzo delikatne drobiny brokatu, które w słońcu mogą nachalnie błyszczeć. Konsystencja mocno pudrowa, niestety osypuje się. Sądzę, że nie będzie zbyt wydajny. Nie czuję  zapachu. Opakowanie jak na ekonomiczne, całkiem przyzwoite, ogólnie jak najbardziej na plus.

3. Urban Decay, Naked On The Run, bronzer


- kolor - 3/5
- konsystencja - 4/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 4/5
- opakowanie - 3/5
- cena (ciężko oszacować, jest częścią palety) - 3/5
- razem - 21/30 pkt

Kolor moim zdaniem za bardzo wpada w rudości, poza tym jest trwały, bez zapachu co mi bardzo odpowiada. Aplikacja produktu byłaby bardzo przyjemna, gdyby nie fakt, że znajduje się on w palecie i zajmuje małą powierzchnię, a ja lubię energicznie przeciągnąć pędzlem po produkcie.

Swatche:


Róż idealny to:
1. Urban Decay
2. Catrice
3. Hean
4. Wibo

1. Bourjois, Rose d'Or 34


- kolor - 5/5
- konsystencja - 5/5
- zapach - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 5/5
- cena (ok. 30-40 zł.) - 4/5
- razem - 29/30 pkt

To już chyba klasyk, piękny różowo-złoty, mieniący się kolor, bardzo trwałe opakowanie, zamykane magnetycznie, wyjątkowo praktyczne i ładne. Dodatkowo lusterko i pędzelek, którego ja akurat nie używam, ale śmiało można z niego korzystać jeśli ktoś nie ma innego pędzla. Doskonały!

2. Benefit, Róż, Rockateur


- kolor - 5/5
- konsystencja - 5/5
- zapach - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 5/5
- cena (ok. 160 zł.) - 2/5
- razem - 27/30 pkt

Kolor świetny na zimniejsze dni, miedziano-ceglano-czerwony. Ciężko go opisać, ale jest wspaniały, wielowymiarowy, konsystencja pudrowo-kremowa, oryginalne opakowanie (ja mam tylko miniaturkę z kalendarza adwentowego) bardzo interesujące, kobiece, praktyczne, cieszy oko, bardzo trwały, z lekkim efektem rozświetlenia. Niestety, drogi.

3. L'oreal,  Le Blush, kolor niezidentyfikowany ;)


- kolor - 5/5
- konsystencja - 5/5
- zapach - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 3/5
- cena (ok. 40 zł.) - 4/5
- razem - 27/30 pkt

Róż o pięknym winno- malinowym odcieniu, podobny do Rockateur, delikatnie opalizujący,  rozświetlający,  bardzo trwały.  Konsystencja bardzo treściwa,  nie pyli się.  Jedyny mankament to opakowanie, jak dla mnie , przekombinowane. Niby wszystko fajnie, jest lusterko, itp., ale przez nadmiar elementów, z ktorych sie składa, rozpadło się.  

4. Flormar, cień do powiek, Matte Terracotta, 52


- kolor - 4/5
- konsystencja - 3/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 5/5
- cena (ok. 26 zł.) - 4/5
- razem - 25/30 pkt

Jest to wypiekany cień, ale używam go jako różu. Na swatchu wygląda na pomarańczowy, ale nakładany na policzki wygląda na koral, delikatnie opalizuje. Niesamowicie intesnywny, należy bardzo uważać, żeby z nim nie przesadzić. Opakowanie super solidne, z  małym lusterkiem. Bardzo fajny produkt!

5. Flormar, róż, Blush-On, 185


- kolor - 5/5
- konsystencja - 2/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 3/5
- opakowanie - 5/5
- cena (ok. 26 zł.) - 4/5
- razem - 23/30 pkt

Bardzo podobny do swojego poprzednika, jednak dużo mniej napigmentowany, przez co używam go raczej na inny produkt, aby dodać promienności cerze. Konsystencja pudru prasowanego, niestety twardnieje i wysycha. Raczej nie kupię kolejnego opakowania nie dlatego, że jest bardzo zły. Po prostu nie jest idealny, a na rynku pojawiło się masę nowych, bardzo interesujących produktów wartych odkrycia. ;) 

Swatche:


1. L'oreal
2. Benefit
3. Wibo
4. Flormar róż 
5. Flormar cień
6. Bourjois

Rozświetlacz:

1. Lovely, Silver High liter,  Gold Highliter


- kolor - 5/5
- konsystencja - 4/5
- zapach - 4/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 2/5
- cena (ok. 13 zł.) - 5/5
- razem - 25 pkt

Podobno zamienniki Mary Lou Manizer, który już za kilka dni na stałe wpadnie w moje rączki.  Piękna tafla i dla ciepłej i dla zimnej karnacji, dwa kolory do wyboru. Bez drobinek,  idealna trwałość i efekt,  a także cena. Pomarudzić można jedynie, jeśli chodzi o opakowanie, oraz fakt że produkt osypuje się w opakowaniu, ale o dziwo na twarzy zmienia się w bardziej kremowy. Stosunek ceny do jakości doskonały,  a więc polecam! :)

2. Benefit, What's Up


- kolor - 5/5
- konsystencja - 4/5
- zapach - 5/5
- trwałość - 5/5
- opakowanie - 5/5
- cena (ok. 150 zł.) - 1/5
- razem - 25 pkt

Mam jego miniaturę, znowu z kalendarza adwentowego Benefit. Doskonały jako tzw. kropka nad "i" do wykończenia makijażu pudrowego kremowym produktem, bo sztyft ma konsystencję kremowa choć dość zbitą, albo do makijażu wodoodpornego,  bardziej płynnego.  Pięknie odbija światło,  najlepiej nakładać albo rozcieram go palcami. Opakowanje pelnowartisciowego produktu Bardo ciekawe, kryje jeszcze jakaś gąbkę, o której nic niestety nie wiem. CY tam jest drugi jeszcze produkt o innej konsystencji czy tylko gąbka do rozciera nią produktu. Niestety pomimo wspaniałej jakości,  niekonwencjonalnych pomysłów na kosmetyki i świetnych,  nietuzinkowych opakowań,  uważam że kosmetyki Benefit są u nas dużo za drogie.  
Swatche:


1. Wibo
2. Lovely, Silver
3. Lovely, Gold
4. Benefit (w rzeczywistości dużo jaśniejszy)

Kilka lat temu naprawdę trudno było znaleźć rozświetlacz w dobrej cenie, który tworzyłby piękną taflę bez drobinek. Dziś jest to o wiele łatwiejsze. Do mojego zestawienia pozostają jeszcze 2 produkty do dodania:


- rozświetlacz Mary Lou Manizer, który otrzymam za kilka dni

- trio z Wibo (zamiennik trio sławnych bronzera, rozświetlacza i różu z Nars, czy jego tańszego rodzeństwa ze Sleek). - które mam od kilku dni



Zanim się jednak wypowiem, muszę te produkty porządnie przetestować.

Napiszcie czego Wy używacie i co polecacie. :)

Do następnego napisania.

Pa!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...