Za nami weekend pełen wrażeń, a przede wszystkim wyjątkowy dzięki szczególnemu gościowi, mojemu przyjacielowi, który przyjechał do nas wprost z Edynburga. Dni były naprawdę przyjemne i obfitujace w fajne rozmowy, miejsca i smaki.... I znowu będę babą sroką i pochwalę się czym zostaliśmy obdarowani...
Podobno b. modny wśród Hipsterów :P dżem, konfitura, czy też przecier cytrynowy, którego nie znałam i odstawiam na półkę na szczgólną okazję. Póki co, będzie mi miłym dla oka... :).
Ukochane ciacha maślane słono-słodkie... mniam, no i oczywiście whiskey dla chłopa :).
Odwiedzilismy kilka fajnych knajpeczek, jak np. legendarny już chyba Bar Warszawa DeLuxe na Krakowskim Przedmieściu, niby nic specjalnego, a jednak... Typowe potrawy starej Warszawy, jak befsztyk tatarski, boef strogonof, śledziki i wszystko po 9,- zł! Do tego oranżada w małych, szklanych butelkach jak za Gierka... Bez wyjątkowych luksusów, wyszukanych smaków i innych banialuków ;).
Uwaga, zdj. poniżej nie dla osób o słabych nerwach, więc jeśli takich nie macie lub jesteście wegetarianami, zamknijcie oczy i przesuńcie szybko myszkę w dół ;), bo tam zdj. obfitujące w kolorowe smakołyki :).
Nasz szkocko-polski gość zrobił nam na śniadanie pyszne omlety:
Przepis na nasz omlet:
- kilka jajek
- ser żółty
- suszone pomidory
- sół, pieprz
Jajka roztrzepać jak do jajecznicy, doprawić do smaku. Jajeczną masę rozlać na rozgrzanym maśle, obsypać serem i suszonymi pomidorami i gotowe! :D
Wersja najprostsza z najprostszych bez mleka, mąki itp. Smakowo każdy może przyrządzić je jakkolwiek chce i dodać to, co lubi. My mieliśmy ocote na wersję na słono.
A na deser postowy zostawiłam sobie najsłodszy temat i moment naszego szwędania sie po centrum. Marylin Monroe śpiewała: "...diamonds are a girl's best friends...."... ;). A ja zgodnie z moim jednym z niewielu nałogów, uzależnieniem od słodkości, oraz po wizycie w wyjątkowo słodkim miejscu na rogu ul. Nowy Świat i al. Jerozolimskich o wdzięcznej nazwie Manufaktura cukierków, stwierdzam, że najlepszymi przyjaciółmi dziewczyny są kolorowe lizaki, cukierki, żelki, czekolada i inne smakołyki, a moim totalnym marzeniem jest posiadanie ogromnej gabloty ze słojami wypełnionymi po brzegi słodkościami takimi jak te...
Słodycze te są barwione naturalnymi barwnikami jak chlorofilin, betanina, kurkumina... Jeśli macie ochotę sprawić sobie lub komuś bliskiemu przyjemność, warto tam zajrzeć. Podobno można również uczestniczyć w tym uroczym miejscu w warsztatach wytwarzania takich słodyczy... Mega! :)
Taki był Martuchowy weekend, tym razem z dala od leśnej polany... Zimą częściej spędzamy wolne dni w większych aglomeracjach, ale zawsze prędzej czy później i z ogromną ulgą wracamu tu...
A jak Wam minęły wolne dni?
Pozdrawiam z cukierkowej leśnej polany :).
Pa!
mniam... ale Ci dobrze!
OdpowiedzUsuńWłasnie taki omlet robię najczęściej :P
OdpowiedzUsuńWychodzi lepszy i bardziej puchaty, jak jajka tylko delikatnie rozmieszasz a nie ubijesz.
Dobrze wiedzieć :)
UsuńUwielbiam takie prezenty, rzeczy, których u siebie nie mogę dostać :) Podobnie jest z zakupami w trakcie wyjazdów, to trochę takie skarby :)
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
Usuńłaaa cukierki ;)
OdpowiedzUsuńWidzę, że koleżanka podobnie zboczona;)
UsuńMojej koleżanki syn był na takich warsztatach :) Przyniósł nam do pracy po woreczku na osłodę :)
OdpowiedzUsuńOoo, suuper :)
UsuńSwietne cukierki i swietnie zapakowane!
OdpowiedzUsuńwww.katejano.com
trza się przejść na warsztaty :)
UsuńPodoba mi się u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńObseruje :)
Zapraszam do siebie i Pozdrawiam
Agga
Cieszę się :) zajrzę
Usuń