niedziela, 12 stycznia 2014

I love Benefit !!! :)


Korzystając z tego, że za oknem tak okropnie i że z domu nie chce się nawet wyściubić nosa, usiadłam do komputera, by napisać Wam kilka słów o jednej z moich ulubionych marek - Benefit.


Miałam kilka ich produktów, z czego po 1 sięgnęłam powtórnie, a po inny sięgnę na pewno. Poniżej zrobię mini recenzję kilku produktów, które posiadam, kolejność nie jest przypadkowa, albowiem zacznę od tych najbardziej lubianych :).



1. Benefit, That Gal, baza rozświetlająca


http://rachttlg.com/2010/07/30/benefit-that-gal-primer-review/
Uważam, że jest genialna! Ja ją stosuję jak normalny rozświetlasz, już na fluid na kości policzkowe i okolice łuków brwiowych. Ale oczywiście można ją też stosować pod podkład, z tym że ja nie widzę sensu stosować jej w ten sposób, bo fluidy które stosuję są bardzo kryjące i nie chcę jej pod nimi ukrywać. Jeśli natomiast stosujecie lekkie podkłady, myślę że będzie doskonała. Choć najlepszy efekt moim zdaniem daje właśnie stosowana na koniec, jako ukoronowanie makijażu. Daje wspaniały efekt tafli, bez drobinek i innych udziwnień. I o dziwo nie przeszkadza mi jej różowawy kolor, zazwyczaj w ramach fluidów, korektorów jak i rozświetlaczy idę w żółcienie, ale w tym przypadku taki właśnie odcień sprawdza się doskonale! Muszę jeszcze koniecznie napomknąć o opakowaniu, za które kocham Benefit w szczególności. Jak widzicie ten rozświetlacz jest schowany w takim pięknym, bardzo dziewczęcym opakowaniu, dodatkowo bardzo praktycznym. Każdorazowo wyciskamy potrzebną nam ilość produktu, przez co do jego reszty nie dostają się żadne zanieczyszczenia. Polecam z pełną premedytacją! Na pewno kupię kolejne opakowanie.  :)

2. Benefit, Yourebel, krem koloryzujący

http://www.feelunique.com/brands/benefit/foundation



Pisałam o nim wielokrotnie, bo szczerze go uwielbiam. sięgnęłam po drugie opakowanie i sięgnę po kolejne. Słabo kryje, dobry dla osób o ziemistej cerze, nie wymagających dobrego krycia. Kolor lekko żółtawy, lecz moim zdaniem cera wygląda w nim jak lekko muśnięta słońcem, szczególnie dobry do stosowania pod inny podkład, z uwagi na doskonałe właściwości nawilżające i niesamowity glow. Konsystencja lekko tłustawa, nie polecam dla cer mieszanych i tłustych. Zapach bardzo przyjemny, opakowanie interesujące, choć mało praktyczne.  To jest właściwie jego jedyna wada - tuba niestety bardzo się niszczy. Ma filtr SPF 15. Dostępny w Sephorze.

3. Benefit, Lemon aid, Korygujący krem do powiek

http://www.benefitcosmetics.com/product/view/lemon-aid


Ukryty w pięknym opakowaniu z lusterkiem, żółty i bardzo jasny przez co moim zdaniem nadaje się głównie na wyjścia specjalne. Na co dzień trzeba bardzo uważać i stosować go bardzo delikatnie, bo może nadać efekt maski. Myślę, że też nie jest dla każdego bo jest bardzo treściwy i ciężki, niemal jak kamuflaż, więc może zbierać się w załamaniach i podkreślać suche skórki. Jest bardzo wydajny, mam go od ponad roku i zużyłam około połowę. Wpada  w odcienie żółci, co bardzo lubię bo zgodnie z filozofią Bobbi Brown, żółcie na naszej twarzy odświeżają ją :) Nadaje się nie tylko w okolice oczu, ale również celem ukrycia różnych niedoskonałości i zaróżowionych miejsc. Jeśli szukacie jego odpowiednika, trochę gorszego, ale też w o wiele niższej cenie, polecam produkt z Kobo, wyglądający jak podkład w kompakcie produkt o żółtym kolorze :).

4. Benefit, Fine one one, balsam do ust i policzków
http://www.loslooksdemiblog.com/rockateur/


Testując go w Sephorze, zachwyciłam się nim. teraz jednak stwierdzam, że jest to jak do tej pory kosmetyk spośród tych z marki Benefit, który zachwycił mnie najmniej. Oczywiście ma piękne opakowanie, takie.... biżuteryjne i bardzo ciekawe rozwiązanie jeśli chodzi o jego aplikację. Natomiast na mojej skórze nie utrzymuje się zbyt długo. Stosuję go na usta i na policzki i choć wydawać by się mogło, że te 3 kolory to świetne rozwiązanie, mnie to odrobinę denerwuje, wolałabym gdyby poprzestali na 1 lub 2 kolorach, bo naprawdę ciężko zaaplikować 1 z nich. Gdy nałożymy go na policzki, wygląda dziwnie, ni to rozświetlacz, ni róż. Na ustach natomiast wygląda bardzo fajnie, daje taki efekt baby lips w dużym macie, ale ciężko się go nakłada. 

Z Benefitu miałam też błyszczyk, który podarowałam koleżance. Był naprawdę bardzo fajny, ale nie za tę cenę... Moim zdaniem są kosmetyki na które warto wydać więcej pieniędzy, zamiast kupować w to miejsce kilka gorszych produktów, ale też są takie na które nie warto wydać ani złotówki. 3 z 4, które opisałam Wam powyżej, są jak najbardziej warte swej ceny :).


Mam nadzieję, że dzięki temu kolorowemu postowi choć trochę uprzyjemniłam Wam ten szaro-bury dzień :).

Do następnego napisania!

Pa!

wtorek, 7 stycznia 2014

Rok 2013 na leśnej polanie, czyli Mobile Mix

W Nowym Roku czy z końcem starego roku podsumowujemy, wspominamy... Przy tej okazji chciałabym pokazać Wam obrazy, może bardziej obrazki, bo nie są to nieskazitelne obrazy uchwycone dobrym urządzeniem, a byle pstryknięcie telefonem, więc wybaczcie ponownie jakość. Zawsze jednak są w stanie choć trochę oddać klimat tamtych chwil...


Wiosną jak pamiętacie, a dokładniej w Święta Wielkiej Nocy zaskoczył nas ... śnieg... Tak, bliscy nas na szczęście wsparli, bo akurat byliśmy na Mazurskiej leśnej polanie i kompletnie nas zasypało. W ruch poszły szufle do śniegu, szczotki, a nawet grabie! ;) Zabawy było bez liku, a na koniec powstał bałwan, tj. pan zając. Założę się, że w tamtym czasie takich zajęcy w całej Polsce było sporo, ale nie wspominałam o tych naszych harcach, a przy mobile mix jest okazja.



Kominek, hamaczek, koncerty to ważne akcenty mojego życia, no i oczywiście sushi od którego jestem uzależniona.. :)


Powiecie, że na zdj. króluje głównie jedzenie i choć przyznam, że jest ważne w moim życiu, to na zdj. przeważa, bo jest naprawdę wdzięcznym tematem do fotografowania. Część spod moich rąk, część kupiona a pozostałe kosztowane u znajomych lub w jakichś knajpeczkach :).



Tu znowu smakołyki, a także sushi z leśnej polany ;)



A tutaj urlopowanie i kolejne koncerty, ciepełko i mój kochany Archive...



I znowu sushi, ale tym razem zrobione przez bliską znajomą, która jest mistrzynią tego fachu, jak widać z resztą na zdjęciach. Niejeden mógłby się od niej uczyć..




A od jesieni w naszym życiu było coraz więcej konnych tematów... Te próbówki to drinki, a dziewczynki w dolnym lewym rogu to posylwestrowa impreza, z resztą niczego sobie... ;)


I na koniec uczta, którą moja bardzo dobra znajoma sprawiła nam (czyt. sporej ekipie, po przygodach w lesie z samochodem). Jedzenie było przepyszne, z tureckimi akcentami, z resztą gospodyni jest w trakcie pisania książki z przepisami na takie specyjały :).

I tutaj żegnam się z Wami mając nadzieję, że zanadto Was nie zanudziłam. Z chęcią oglądam Wasze podsumowania roku, więc jeśli któraś z was jeszcze go nie napisała, to zachęcam :).

Do następnego napisania!

Pa!

sobota, 4 stycznia 2014

Nowy Rok na leśnej polanie

Jejku, zaczęłam pisać w Święta, ale totalne lenistwo i spowolnione tempo (mam 2-tygodniowy urlop) zwolniły moje obroty jeszcze bardziej... Przy tej okazji chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Nowego Roku, który do nas zawitał, jak dla mnie niespodziewanie ;) Aby wszystkie Wasze marzenia i cele zostały osiągnięte! :)




Jak Wam minęły Świąteczne dni?
Mam nadzieję, że tak jak sobie wymarzyliście, czy to w spokoju wśród rodzinnych mordeczek, czy pod palmami... Każdy jest inny i ma prawo inaczej spędzać Świąteczny czas. Dla mnie w takich momentach najważniejsza jest rodzina, magia płomienia świecy czy kominka, zapach wypieków i tradycyjne smakołyki z pierogami na czele, oczywiście co roku robię coś mniej tradycyjnego dla własnej przyjemności tworzenia bądź kosztowania :) W tym roku było to ciasto marchewkowe, karmelki, którymi obdarowałam bliskich oraz szwedzkie śledzie, które pięknie wyglądają w słoiku, ale rodzinne podniebienia oceniły je na niezbyt smaczne. Pocieszam się, że może to wina płatów solonych z których owe śledzie robiłam... ;)

Jak widać na zdjęciu powyżej moja biała mordeczka też celebrowała Święta bawiąc się jedną ze swoich licznych zabawek, tym razem w  postaci Mikołaja :).

W tym roku również w ramach już chyba tradycji, zamiast typowej choinki zawitała u nas choinka rozpościerająca się na schodach. Ma to swoją etymologię w zeszłorocznych Świętach, a przeczytacie o tym w poście tutaj. 

Fajne w tej choince jest to, że można usiąść pod nią z książką w ręce i zanurzyć się w lekturze.... Ech, książka, zielona herbatka i iskry tańczące w kominku to jest to, co tygryski lubią najbardziej, tzn. co Martucha lubi najbardziej ;)




I jeszcze wracając do Świątecznych obrazów (zdj. słabe, bo nie mogłam się w Święta zmotywować do wyciągnięcia aparatu), kilka moich stroików, ciasto marchewkowe wyglądające jak lukrowany piernik, naprawdę pyszne! A także prezent który zrobiłam własnoręcznie dla bliskich (2 zdj. w prawym dolnym rogu), tj. lawendowe kule do kąpieli oraz karmelki, które położyłam na wielkiej czekoladzie i zapakowałam wraz z suszoną pomarańczą i cukierkiem w foliową otulinkę. 

Dobrych styczniowych dni moi drodzy!

Pa!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...