wtorek, 30 października 2012

Jesienni ulubieńcy Martuchy

Sama bardzo lubię czytać posty o tym co Wy lubicie, polecacie, co chciałybyście dostać od Świętego Mikołaja... Niedługo taką listę sporządzę... Lecz póki co, chciałabym Wam opowiedzieć o produktach, ubraniach, akcesoriach, bez których nie wyobrażam sobie tej jesieni i które się u mnie w tym czasie absolutnie sprawdziły...

Na początku jesieni kupiłam sobie ogromne, ciepłe swetrzysko. Mogę się w niego opatulić niemalże cała, jest strasznie ciepły i tak jak przy zakupie zapałałam do niego miłością, tak ta miłość trwa... ;)


Jest zrobiony m. in. w 10% z wełny i 30% z moheru, reszta to standard, ale gatunkowo jest naprawdę świetny :).
Pochodzi z włoskiego sklepu Unisono, do którego będę na pewno zaglądać.  (Zdjęcia pochodzą z tej samej strony).

Moim kolejnym ulubieńcem, bez którego nie wyobrażam sobie tej jesieni jest woda toaletowa Flora by Gucci:





Nigdy nie przepadałam za żadnym zapachem Gucci, generalnie wolę zapachy świeże, a wśród moich klasyków są Happy Clinique, Into the Blue Escada, I love love Moschino, czyli zapachy o nutach cytrusowych, orzeźwiających... Flora by Gucci to mieszanka nut świeżych z kwiatowymi, jednak będąc w Hebe pomyślałam sobie, że potrzebuję czegoś bardziej ciężkiego na zimę. Pani, która zaproponowała mi ten zapach znała się na rzeczy i cudownie zwróciła moją uwagę na tę wodę toaletową. Inaczej, nawet bym ich nie zauważyła. Dziś mogę powiedzieć, że oprócz tego, że zapach bardzo mi się podoba, to wydanie tego zapachu jest naprawdę świetne dla każdej babeczki. 4 flakoniki po 15 ml, a każdy z nich wkłada się do pięknego opakowania stylizowanego na zrobione z białej, pikowanej skóry... Dodatkowo jest bardzo trwała!!! Naprawdę nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek miała tak trwałą wodę toaletową.... Jedyny mankament to pompka, która potrafi się zaciąć... Ale czego się nie robi, by być piękną... ;).

Następnym moim ulubieńcem, od którego zaczynam się powoli uzależniać jest olej kokosowy, który zakupiłam na stronie Zrób Sobie Krem.



Kupiłam ten organiczny, który jest naprawdę świetny, ale op. 80 g. może się okazać niewystarczające... Używam go na twarz, włosy, ciało, do masażu, a niedługo zacznę go używać w kulinariach, zatem będę potrzebowała jego większą ilość :). Dlatego planuję poczynić zakupy u jakiegoś innego sprzedawcy. Może mi coś polecicie?

Ostatnio moim ulubieńcem jest również balsam do ust i policzków z The Body shop, który recenzowałam tutaj




Ponieważ była recenzja, rozpisywać się nie będę. Powiem tylko, że jest naprawdę świetny.

Kolejnym kosmetykiem, który zaczyna zdobywać moje serce są naturalne wyroby Smykusmyka

Obraz pochodzi z http://scianymajauszy.blogspot.com/
Te kosmetyki powaliły mnie na kolana.... Widać w nich pasję i serce Patrycji, która "lepi" je sama i pakuje z namaszczeniem w słodkie eko opakowania. Mają kształty babeczek, motylków i masę zapachów, a przede wszystkim świetne, naturalne składy. Nie wspomnę o cenach, które są naprawdę niewygórowane, a dość ciężka konsystencja wydaje mi się idealna na jesienno-zimowy czas...

I ostatnim ulubieńcem, choć wymieniać mogłabym jeszcze długo..... jest pomadka Burt's Bees z wosku pszczelego, którą zakupiłam na stronie Zalando. O zestawie pisałam tutaj, ale najbardziej ukochałam sobie właśnie ten balsam do ust, który uważam za najlepszy jaki kiedykolwiek miałam :).


Na pewno wejdzie na stałe do mojej pielęgnacji :).

Zapomniałam jeszcze wspomnieć o mojej ukochanej zielonej herbacie, bez której nie wyobrażam sobie żadnej pory roku, a o tej porze lubię aromaty bardziej korzenne, pieprzowe. Kupuję ją na wagę w znanych i ogólnodostępnych sklepikach i uważam, że właśnie ta gatunkowo jest bardzo dobra.

Mam nadzieję, że post przypadł Wam do gustu. Czekam na Waszych jesiennych ulubieńców, wśród których mam nadzieję znowu znaleźć coś dla siebie :).

Niedługo kilka słów o dyniowych lampionach, które robię  co roku, oraz przepis na zupę z dyni i ciasto dyniowe :)

Miłego dnia :).

Pa!

niedziela, 28 października 2012

Leśna polana weekendowo

Weekendowo na leśnej polanie robimy rzeczy proste, zwyczajne, w zwolnionym tempie i to nas bardzo cieszy :). Głównymi rozrywkami w jesienno zimowej aurze jest czas przed kominkiem z kubkiem herbatki w ręku, spacery po lesie bogatym w różnorodność gatunków drzew i krzewów: starych świerków i sosen, jałowców, brzózek... A także czas z końmi... Ja konno jeżdżę na niespecjalnym poziomie i niestety rzadko, ale pan M. robi to dużo lepiej i częściej... za to oboje lubimy z końmi przebywać, gdzie w zaprzyjaźnionej stadninie są też przyjazne mordki i mordeczki czworonożne i dwunożne :)... Martucha biega tam zazwyczaj z aparatem, za co jest ganiona ze wszystkich stron, przez co walka jest trudna, ale warta świeczki... :)


Tydzień temu mieliśmy okazję uczestniczyć nie pierwszy raz w Hubertusie, czyli corocznym święcie myśliwych, w tym przypadku zaadoptowanym przez koniarzy. Pogoda dopisała, było piękne słońce, a jesień odsłoniła wspaniałe krajobrazy bogate w różnorodność barw. Odbyła się gonitwa za lisem, czyli pogoń za zeszłorocznym królem jeźdźców, który konno rzecz jasna uciekał przed resztą jeźdźców z przyczepioną lisią kitą. Zabawa polega na tym, żeby tę lisią kitę złapać. Zatem cała grupa jeźdźców podąża za królem z ogromną nadzieją na złapanie trofeum, a jeździec wytrawny, więc zadanie łatwe nie jest. Widowisko wspaniałe, tym bardziej, że odbywa się na malowniczych, rozłożystych łąkach wśród starych lasów, w jesiennej oprawie....


Jeźdźców spotkałam przypadkiem w lesie jadąc na miejsce gonitwy :).

Tuż po nich usłyszałam stukot kopyt, a po chwili zobaczyłam kilka koni wyłaniających się z mgły....


 Kilka koni uciekło ze stadniny... Chyba strasznie chciały uczestniczyć w pogoni :).


W tym roku ukochany był blisko, ale jeszcze nie tym razem... Nowy król zdobył swe trofeum, a reszta koni przejechała triumfalnie kilkakrotnie przed poruszonymi widzami... Nie obyło się bez kłopotów i przygód bo pogoń do łatwych nie należy, ale ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. Wieczorem zasiedliśmy do ogromnego ogniska, a koniki mogły zasłużenie odpocząć... :).


Tak było tydzień temu... a wczoraj spadł pierwszy śnieg.... Dziś zbieraliśmy grzyby wprost spod białej pierzynki... ;)

A jak Wam minął weekend?
Kolejny tydzień pracy zapowiada się krótki, ale mimo wszystko życzę Wam dużo sił na stawienie czoła poniedziałkowi :).

Pa!

środa, 24 października 2012

Wyróżnienie...

Ostatnio Martucha została wyróżniona przez Kosmetykę Smykusmyka :DDD





Za wyróżnienie serdecznie dziękuję, szczególnie że dostałam je z rąk blogerki, która prowadzi wyjątkowego bloga i która własnymi rączkami kręci i lepi wspaniałe, naturalne kosmetyki i sprzedaje je za prawdziwe grosze w pięknej oprawie, zapachach i z całym hand made'owym przesłaniem i sercem :).

Idąc za ciosem i zgodnie z założeniami TAG'u i ja wyróżnię 7 miejsc w blogosferze, których moim zdaniem przeoczyć nie można :).

Są to: 

KadikBabik za naprawdę interesujące treści, które pozornie nie powinny towarzyszyć modowo-kosmetycznemu blogowi... ;). ta dziewczynka ma charyzmę :)

Nissiax83  , którą na pewno wszyscy znacie i którą cenię za ogromny obiektywizm, profesjonalizm, ciekawe treści i to, że uchyla nam kawałek "wielkiego świata" ;). Niech żyje NYC :D.

My-Pink-Plum  za kreatywność, nietuzinkowość, piękne zdjęcia i wspaniałe dodatki, które nam udostępnia i którymi możemy raczyć się do woli :) 

bloGosia  za wyczerpujące i bardzo rzetelne recenzje,  zdjęcia wręcz fotoreporterskie :) i wspaniałe inspiracje do zakupów...

Le petit bonheur za przepiękne zdjęcia, ogromny talent do upiększania wnętrz, fotografii, kulinariów, oraz za dzielenie się tymi pasjami z nami :)

Anielski Zakątek za piękne, profesjonalne zdjęcia i wspaniały, rodzinny klimat jaki towarzyszy blogowi. Bije z niego anielskie ciepełko... :)

MissEsStyle  za zadziorny język i mówienie wszystkiego bez owijania w bawełnę, za bardzo rzetelne recenzje i wspaniałe pomysły na zakupy :)

To są blogi, które czytam z wypiekami na twarzy, więc jeśli nie znacie któregoś z nich, gorąco zachęcam Was do zajrzenia właśnie tam... :).

Pozdrawiam z leśnej polany... :)

M.

Pa!







wtorek, 23 października 2012

O Eliksirze do włosów Gliss Kur słów kilka...

Rok temu przyjaciółka poleciła mi ten olejek do włosów Gliss Kur, więc go zakupiłam. W tym czasie próbowałam stosować jakiś olej Stendersa na włosy, ale przynajmniej  do stylizacji się nie sprawdzał... Mam włosy kręcone, z tendencją do puszenia się i dodatkowo z łamiącymi się końcówkami....  Wymagania wobec kosmetyku miałam zatem całkiem spore...


Na stronie producenta możecie wyczytać o nim następujące informacje:
"Produkt przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji włosów wymagających intensywnego odżywienia. Eliksir zapewnia optymalne wygładzenie struktur włosa. Po zastosowaniu produktu włosy stają się lśniące oraz elastyczne bez efektu obciążenia.
Preparat zawiera olejek argonowym który głęboko i skutecznie nawilża włosy. Posiada on także silne działanie o charakterze regenerując, chroni przed silnym działaniem promieni słonecznych czy też wiatru.
Produkt nadaje się do każdego rodzaju włosów, a w szczególności do włosów suchych i zniszczonych, wymagających szczególnej pielęgnacji.
Jest wydajny - wystarczy jedno lub dwa rozpylenia, aby zapewnić włosom niezbędną ochronę. Składniki Eliksiru Gliss Kur są wchłaniane przez włosy bez pozostawiania na nich zbędnych resztek. Codzienne stosowanie preparatu wyraźnie poprawia kondycję włosów.
Eliksir może być stosowany w różny sposób:
- przed myciem włosów - dzięki czemu nie będą się plątały w trakcie mycia, szczególnie ważne dla osób o zniszczonych włosach,
- po myciu włosów - stosowany na wilgotne włosy bez spłukiwania odżywia je i wygładza oraz zapobiega ich plątaniu się,
- przed wyjściem - chroni włosy przed szkodliwymi czynnikami atmosferycznymi oraz ułatwia ułożenie fryzury.

Skład: Cyclomethicone, Trisiloxane, Dimethiconol, Helianthus Annuus Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Parfum, Benzyl Alcohol, Butylphenyl Methylpropional, Geraniol, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Limomene, Benzyl Salicylate, Linalool, Alpha-Isomethyllonone, Citral, CI 40800. "

Moja opinia:

Naprawdę zakochałam się w tym kosmetyku. Stosuję go tylko po myciu na mokre włosy, na końcówki lub jakąś 1/3 długości i świetnie podkreśla moje loki. Włosy są po nim miękkie, sprężyste i lśniące. Jest bardzo wydajny, na jedną aplikację wystarczają 2 naciśnięcia pompki. Stosuję go po każdym myciu od 8 miesięcy, a dopiero skończyło mi się pierwsze opakowanie. Oczywiście mam już kolejne. :) Ma bardzo gęstą konsystencję, dlatego trzeba bardzo uważać, aby z nim nie przesadzić, szczególnie na prostych włosach. Pompka nigdy się nie zacina, a dodatkowo po obróceniu jej mamy pewność, że kosmetyk jest zamknięty, co jest bardzo przydatne w podróży. Olejek towarzyszy mi bez przerwy... Ok.. nie widzę, żeby moje włosy były po nim w lepszej kondycji... Ale niby dlaczego miałoby tak być? Nie stosowałam go w żaden inny sposób i nie jest to kosmetyk, który wcieramy w skalp.
Dla mnie to bez dwóch zdań absolutny kosmetyk wszechczasów i moje must have :).

Ilość zużytych op.: 1
Cena: ok. 30 - 40,- zł
Czy kupię następne op.: już kupiłam :)
Moja ocena: 5/5

Polecam go szczególnie osobom o kręconych włosach. Czekam na Wasze porady dla niesfornych loków :)

Miłego jesiennego wtorku :)

Pa!  

niedziela, 21 października 2012

Zakupy w Zalando: Burts Bees, Lavera, Figs & Rouge

Nic tak nie ucieszy wybrednej blogerki jak marki rzadkie i ciężko dostępne, a chwalone :). I to jak chwalone! To na Waszych blogach i vlogach wyczytałam i zobaczyłam dobre słowo o amerykańskim Burts Bees i jego produktach bogatych w wosk pszczeli.... W ten sam sposób dowiedziałam się o naturalnej, niemieckiej marce jaką jest Lavera..... No i Figs & Rouge....  bogate w dobroczynne składniki.... Wszystko to nabyłam w internetowym sklepie Zalando.




Kupiłam więc:
- piankę myjącą do twarzy Lavera z bio-olejkiem z nasion wiesiołka i bio-olejem z nasion jojoby
Mogę wstępnie o niej powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona i wygląda na to, że doskonale radzi sobie ze zmywaniem makijażu, choć jest tak niepozorna...
- zestaw Burts Bees zawierający balsam do ciała, sztyft do ust i krem na skórki paznokci
- balsam Figs & Rouge tak naprawdę do wszystkiego (usta, twarz, ciało)




Strasznie się cieszę, że w końcu kupiłam te produkty, bo nie łatwo je kupić w Polsce i mieć pewność, że są oryginalne. Zalando to firma, której banery reklamowe na pewno widziałyście, bo ogłaszają się dosłownie wszędzie. Sprzedaje znane marki odzieżowe, kosmetyczne i akcesoria do domu... Sama sprawdziłam i potwierdzam, że jest godna zaufania i co ciekawe z darmową przesyłką...

Dajcie znać czy znacie te marki i czy któryś z tych kosmetyków miałyście :)

Będą na pewno recenzje no i kolejne zakupy, bo marek mają mnóstwo i jestem ciekawa jeszcze kilku rzeczy...

Do następnego posta :).

Pa!



piątek, 19 października 2012

Wyniki rozdania :)

Nadszedł czas na ogłoszenie wyników rozdania z Gliss Kur i Green Pharmacy. Osób, które wzięły udział było niestety malutko, ale nie chciałam przedłużać terminu. Mam nadzieję, że w miarę jak poczytność bloga będzie wzrastać i chętnych do brania udziału w konkursach przybędzie :).

Przypomnę, że konkurs polegał na tym, aby napisać czym dla Was jest "Leśna polana", która dla mnie jest metaforą na wszystkie wspaniałe błogostany, których doświadczamy w życiu, detale, które są dla nas wyjątkowymi i wszystko co jest dla nas ważne i niezbędnę do tego, aby na naszej twarzy pojawiał się uśmiech a serce zalewało miłe ciepełko... :)

Do rzeczy: ;)

I miejsce zajęła:

Nimva, która swoją leśną polanę przedstawiła tak:

"Ja mam kilka takich "Leśnych Polan" :) Każda z nich jest zaczarowanym miejscem, do którego chowam klucz, lecz czasami wpuszczam tam moich bliskich, albo po prostu ludzi, którym w jakiś sposób zaufałam :)

I tak jak na zaczarowane miejsca przystało, każe z nich ma swoją nazwę.

Pierwsze, to "Wspomnienia". Znajduje się bardzo blisko "Marzenia". Tak blisko, że czasami podczas spacerów po pierwszym naglę orientuję się, że zaszłam już do drugiego i odwrotnie. Udaję się tam z różnych powodów, a nawet teleportuję nieświadomie.

Zupełnie gdzie indziej mieszczą się "Pasje i Zainteresowania". To malutkie miasteczko z kilkoma domkami. Każdy z tych domków budowałam własnoręcznie i jestem z nich bardzo dumna. Od jakiegoś czasu domków nie przybywa, ponieważ skupiam się na udoskonalaniu już postawionych. Często zapraszam do nich przyjaciół i najbardziej cieszę się, kiedy nie chcą wychodzić. Można powiedzieć, że jestem burmistrzem. Od kiedy nie chowam miasteczka pod zaklęciem "Tajemnicy i Skrytości" spotykam innych burmistrzów i razem wymyślamy co raz lepsze projekty świetnie się przy tym bawiąc.

Pomiędzy nimi pływają małe stateczki floty "Bliscy". I niech ich rozmiar nie będzie mylący, to prawdziwe pancerniki - niezatapialne i gotowe do obrony osób, do których należą. Tajemniczym sposobem nawet gdy dryfują gdzieś daleko, szybciej lub wolniej, ale zawsze pojawiają się gdy ich potrzebuję. Dbam o nie jak umiem i prędzej padnę, niż pozwolę dostać się na nie wandalom.

Ostatnim miejscem jest "Humor i pozytywne nastawienie" To rozległa platforma, która wisi tuż nad moją głową. Dzięki temu mogę się na niej znaleźć w kaździutkim momencie. To szczególnie przydatne np. w chwilach, kiedy goni mnie "Smutek" lub "Niepowodzenie". Niestety platforma lubi czasem płatać mi figle. Nie jest zbyt stabilna, raz unosi się bardzo nisko, a raz wzbija się dzisiątki metrów w górę. Na szczęście jest zamieszkała przez moich znajomych, a nawet kilku obcych mi ludzi. Kiedy nie mogę do niej dosięgnąć, spuszczają mi drabinę :)

To taki mały przewodnik moich ulubionych miejsc :) Mam nadzieję, że nie nudziłaś się podczas podóży :) Pozdrawiam Cię serdecznie :*".

Gratuluję Nimvo :)

Oto Twoja nagroda:



II miejsce przypadło ex equo dla:


Gratuluję babeczki :)

Nagrody będą wybierane losowo, chociaż napiszcie mi o swoich upodobaniach, może akurat każda z Was będzie chciała coś innego ;).

Dla 2 pozostałych os. będą małe nagrody pocieszenia :). Tym razem mogę tak zrobić, bo wierzcie mi, że każda odpowiedź była wyjątkowa i bardzo trudno było mi się zdecydować, ale były 3 miejsca i decyzję podjąć musiałam.

Dziękuję Wam serdecznie za wzięcie udziału, proszę o przesłanie danych do wysyłki na mojego mail'a i pozdrawiam serdecznie :).

Pa!

środa, 17 października 2012

Martucha o eliksirze do włosów Green Pharmacy...

Ziołowego eliksiru do włosów firmy Green Pharmacy z serii wzmacniającej i przeciw wypadaniu włosów używam od kilku miesięcy. Mogę zatem już Wam coś o nim powiedzieć :).




Według producenta:

"Ziołowy eliksir do włosów z łubinem wąskolistnym, skrzypem polnym, owocem kasztanowca, łopianem.
Naturalny preparat ziołowy wyprodukowany w oparciu o receptury ze starych ksiąg zielarskich.
Wskazany do wzmocnienia włosów, zapobiega ich wypadaniu. Eliksir wzmacnia mieszki włosowe, odbudowuje rdzeń włosa, poprawia jego stan u nasady i na końcówkach. Wzmacnia włosy, dając im siłę niezbędną do dalszego wzrostu. Efektem regularnego stosowania są gęste, zdrowe, pełne blasku włosy.

Składniki (INCI): Aqua (Purified water), Lupinus Angustifolius Extract, Equisetum Arvense (Horsetail) Extract, Aesculus Hippocastanum (Horse Chestnut) Seed Extract, Arctium Lappa (Burdock) Extract, Hydrolized soy Protein, Disodium EDTA, Polysorbate 20, Parfum, Diazolidinyl Urea, Methylisothiazolinone, Citric Acid, Methylparaben, Propylparaben".

Z tego, co udało mi się zorientować 6 pierwszych składników to bardzo dobroczynne substancje, reszta... hm..., nie wymagajmy za dużo od kosemtyku za 8,- zł...




Moja opinia:

Produkt ten jest zamknięty w bardzo wygodnej buteleczce, która kojarzy mi się z wyrobami z babcinej piwniczki :). Rozpylacz nigdy się nie zacina i równomiernie rozpyla kosmetyk. Stosuję go zawsze po myciu, na mokre włosy. Zapach jest bardzo przyjemny i świeży, ale nie ziołowy wbrew temu co mówi etykieta. Dla mnie nawet lepiej, bo nie przepadam za ziołowymi aromatami w kosmetykach ;). Włosy są po nim niesamowicie miękkie, dla mnie troszkę za bardzo. Jestem pewna, że dla wielu będzie to ogromna zaleta tego kosmetyku, jednak ja mam włosy z tendencją do kręcenia, miękkie i delikatne i wolę żeby kosmetyk je usztywniał , ale tego pielęgnacyjne produkty raczej nie robią... :). Nie zauważyłam, aby moje włosy przestały wypadać, ale to moja wina, bo dopiero teraz zauważyłam, że należy go wcierać również w skórę głowy... Dodam jeszcze, że absolutnie nie obciążał moich włosów, co lubią robić inne tego typu produkty, bo ma bardzo lekką konsystencję. Mogę o nim powiedzieć, że jest naprawdę bardzo przyzwoity i polecić wszystkim tym, którzy szukają kosmetyku mającego dodać włosom blasku i miękkości. Dostaniecie go w drogeriach Rossmann.





Ilość zużytych op.: 1/2
Cena: ok. 8-10,- zł
Czy kupię następne op.: raczej tak
Moja ocena: 4/5


Jak Wam mija druga polowa tygodnia?


Oby do weekendu :). W piątek wyniki rozdania, trzymajcie się ciepło :).

Pa!

wtorek, 16 października 2012

DIY, czyli robimy jesienny stroik

Naprawdę trudno przyszło mi żegnać się z latem. Kocham ciepło, słońce, kolory.... Ale w jesieni też jest coś fajnego... Jakaś tajemnica, zaduma, cisza... Szczególnie gdy nadchodzą pierwsze przymrozki, a moi mili, pierwsze przymrozki na leśnej polanie już oczywiście były... :). Wtedy jedyne o czym marzę w wolne dni (oprócz spacerków, jeśli kawałek słońca wyjrzy zza chmur) to ciepły kocyk, wygodne kapciochy, pyszna herbatka, ogień w kominku i kochane ramię... :)  Zapalamy wtedy jakieś świecidła, uwalniamy piękne zapachy i upajamy się ciszą, szumem lasu i iskrami radośnie strzelającymi w kominku. Ponieważ za oknem już dawno zapanowała jesień, chciałam jej kawałek wprowadzić również do domu. Jakiś czas temu kupiłam  świecę i chciałam ją zatopić w pierzynce z pot pourri. Jednak gdy zajrzałam do szafki, po pachnącej suszonce nie było ani śladu. Wzięłam więc świeczkę i talerzyk pod pachę i wyruszyłam (właściwie niedaleko, bo tuż przed domek na leśnej polanie) na poszukiwania leśnych, jesiennych skarbów do ozdobienia mojej świeczuchy.




Obłożyłam ją kamyczkami, szyszkami, zasuszonymi igłami i gałązkami sosny i wrzosu, czyli wszystkim co znalazłam 2 m. od domu... Po co mi pot pourri i inne wynalazki skoro w zasięgu ręki mam dużo piękniejsze, a przede wszystkim naturalne ozdoby do chatki na leśnej polanie ? :).




Myślę, że trochę u nas postoi. A tuż przed Świętami Bożego Narodzenia położę na nim kilka małych bombek, jakieś piernikowe ciasteczko i wtedy zapanują u nas Święta :).

Takie rzeczy nie wymagają wielkich zdolności plastycznych, ani dużych nakładów pieniędzy... Musimy tylko uwolnić swoją wyobraźnię i rozejrzeć się dookoła czy może tuż obok nas nie ma detali pełnych potencjału...

Pa!



czwartek, 11 października 2012

The Body shop - specyjał do ust i policzków....

W jednym z kolorowych magazynów znalazłam słów kilka n/t błyszczyka do ust i różu do policzków w jednym firmy The Body shop z kolekcji Lily Cole. Polecała go dyrektor działu urodowego tego magazynu. Pomyślałam: "dlaczego nie spróbować?". Udałam się więc do jednego ze sklepów The Body shop i na kolorowych półkach ujrzałam owe cudo. Było w 2 kolorach, jednym wpadającym w róż, drugim wpadającym w brzoskwinię. Do rąk wzięłam ten pierwszy i już był mój :).




Zacznę może od opakowania, bo jest wyjątkowo interesujące.. :). Zmyślny mały zakręcany słoiczek, jak się okazuje po miesiącach noszenia w babskiej torbie narażonej na liczne perturbacje, bardzo trwały i praktyczny. A do tego wygląda naprawdę smakowicie. Aplikacja produktu możliwa na kilka sposobów, palcami lub bezpośrednio na usta czy policzki, aczkolwiek ja wyrobiłam sobie metodę dla obu inną :). Na policzki aplikuję go palcami, bo gdy robię to bezpośrednio, na różu zostaje warstwa mojego fluidu, którą muszę potem ścierać. Na usta natomiast nakładam go zarówno palcami jak i bezpośrednio i tę drugą metodę bardziej lubię. Nałożony na usta palcami, daje delikatny, niemalże niewidoczny efekt, po aplikacji bezpośredniej usta wyglądają jak pomalowane ciężką, matową pomadką jak z lat 60' :). Generalnie uważam go za rewelacyjny produkt, jeśli chodzi o trwałość to nie powala na kolana, szczególnie na ustach, bo na policzkach całkiem nieźle sobie radzi. Uwielbiam jego satynowe, delikatne wykończenie, opakowanie i delikatny zapach, a ponadto wydaje mi się, że jest niesamowicie wydajny (używam go od kilku miesięcy praktycznie codziennie, a mam wrażenie że prawie w ogóle go nie ubyło). Z resztą widzicie same na zdjęciu...





Gdzieś wyczytałam, że kolekcji tej przyświeca idea tworzenia kosmetyków bez okrucieństwa wobec zwierząt (jakkolwiek mają im pomóc..., bo mam nadzieję, że ta pomoc jest realna i nie jest to tylko chwyt reklamowy..), a w sklepach The Body Shop było można czy jeszcze można podpisać petycję przeciwko testowaniu kosmetyków na zwierzętach, wspierając w ten sposób działania organizacji Cruelty Free International. Czy akcja wciąż trwa nie wiem, bo kolekcja była limitowana, ale jeśli jesteście zainteresowane tym produktem, zachęcam zajrzeć do sklepu.

Ilość zużytych op.: mała część
Cena: ok. 39,- zł
Czy kupię następne op.: TAK
Moja ocena: 5/5




Kosmetyki tej firmy kiedyś znałam, a dziś znów odkrywam krok po kroku, lubię masła i scruby... Może mi coś polecicie?

 Do następnego posta.
Trzymajcie się ciepło! :)

Pa!

wtorek, 9 października 2012

Mięsne leczo z cukinią na leśenj polanie

Dzisiaj zapanowała u nas absolutna jesień, a co jest dobre na jesień?
Rozgrzewająca herbatka lub grzaniec piwny, który sobie ostatnio przyrządziłam, a do tego pyszne żarełko :). Ponieważ mamy jesień, wykorzystuję jej dary do potraw, więc ostatnio znowu zrobiłam leczo z cukinii, bo cukinię kocham niemiłosiernie. Tym razem wersja z mięskiem, a raczej jego dwoma wersjami. Zapraszam do gotowania z Martuchą :)


Przepis na mięsne leczo z cukinii na leśnej polanie:

Co potrzebujemy na porcję dla 4 os.?

- 5 średniej wlk. cukinii
- 4 pętka dobrej kiełbasy
- 1 podwójna pierś kurczaka
- 3 garście pieczarek
- 1 duża cebula
- 4 ząbki czosnku
- 1 puszka pomidorów w zalewie własnej całych (ja zawsze kupuję w Biedronce :)
- 1 karton przecieru pomidorowego (podobnie - Biedronka)
- 1 duża cebula
- sól, pieprz, zioła do smaku

Jak się za to zabrać? :)

Cebulę obieramy i kroimy na kawałki wedle uznania, następnie smażymy na małym ogniu tak, aby się ładnie zeszkliła. W między czasie, od czasu do czasu mieszając, obieramy pieczarki i kroimy na ćwiartki. Kiedy cebula będzie podsmażona, dodajemy do niej pieczarki i dusimy do momentu, aż będą wystarczająco miękkie. Możemy dodać do nich sól, pieprz i zioła (oregano, zioła prowansalskie). 

Cukinie obieramy (3 szt. w całości, 2 co drugi plasterek jak na zdj.), kroimy w 1 cm. kostki i wrzucamy do głębokiej patelni z mocno rozgrzanym olejem (oleju minimalnie). Obsypujemy ziołami, solą, pieprzem i przeciśniętym przez praskę czosnkiem (czosnek koniecznie jak wszystko zacznie się dusić, aby się nie spalił na oleju). 

Musimy uważać, aby cukinia nie zrobiła się za miękka, aby nie uzyskać paciajki (m. in. w tym celu obieraliśmy cukinię co drugi plasterek). Pierś kurczaka filetujemy i smażymy na pogrzanym oleju (wcześniej doprawioną do smaku) na rozgrzanej, niewielkiej ilości oleju, gdy wystygnie dorzucamy do cukinii, najlepiej przedzierając ją palcami na małe kawałki wzdłuż włókien. kurczak może być też ugotowany na parze, albo po prostu w wodzie z ziołami, solą i pieprzem, aby był zdrowszy.
Kiedy cukinia i pieczarki są gotowe, przerzucamy pieczarki wraz z cebulą do cukinii, dodajemy pomidory w puszce, przecier i kiełbasę pokrojoną w połówki plasterków. Doprawiamy i dusimy co jakiś czas mieszając. Kiedy warzywa są wystarczająco miękkie, wszystko przejdzie swoim wzajemnym smakiem, a cukinia nie jest rozgotowana, potrawa jest gotowa :).

Smacznego!

Lubicie potrawy jednogarnkowe?
Ja je wprost UWIELBIAM!
Do następnego napisania :).
Pa!

wtorek, 2 października 2012

Rozdanie u Martuchy z Green Pharmacy i Gliss Kur

Czas płynie nieubłaganie, dopiero co cieszyliśmy się z pierwszych śladów wiosny, a już dookoła namacalne ślady dojrzałej jesieni... Tak samo i mój blog, który narodził się w kwietniu, dziś ma już prawie 6 miesięcy i na dzień dzisiejszy ponad 12 000 odwiedzin. Niektórzy pomyślą może, że to nic wyjątkowego, ale mi ta liczba pochlebia. Wiem, że ktoś tu zagląda, że może ktoś kocha Mazury tak samo jak ja, albo przynajmniej jest ich ciekaw, że ktoś inny lubi gotować, albo przynajmniej patrzeć jak gotuję ja :). Ktoś może lubić kosmetyki, ich działanie zapachy i kolory, a ktoś inny używa ich minimalnie, ale śledzi od czasu do czasu moje fotograficzne zmagania z codziennością i niecodziennością :). Taki jest mój blog, bo takie są moje dni i nie potrafię skupić się tylko na jednym zagadnieniu. Martucha na leśnej polanie próbuje łączyć miłość do natury i ciszy z typowymi uciechami i musthave'ami współczesnej kobitki :). 



Mam nadzieję, że każdy z Was znajduje na Leśnej Polanie coś dla siebie. I zaglądając tu częściej lub rzadziej chyba już trochę wiecie jaka jest ta moja leśna polana... I lubię ją i lubię te moje dni, aczkolwiek myśląc kiedyś o leśnej polanie (zanim ta powstała w tzw. blogosferze) miałam na myśli wspaniałe bajkowe miejsce, oświetlone niebiańskim światłem przebijającym się przez stare drzewa, gdzie można się wieczorem bezpiecznie na chwilę zgubić, a wracając z niej zobaczyć w oddali chatkę z piernika, a w jej oknie ciepłe światło, a z komina radośnie unoszący sie dym, jak w mojej ulubionej bajce "Jaś i Małgosia"... Leśna polana to dziś moja metafora na te wszystkie cudowne chwile, które zdarzają się od czasu do czasu w życiu, jak kubek ulubionej zielonej herbatki wypity przed kominkiem pod ciepłym kocykiem, jak stąpanie bosymi stopami po mokrej, letniej trawie, jak smaki śródziemnomorskich potraw na pięknej greckiej wyspie i kalispera wieczorem i kalimera rano i te wszystkie znajome, dobre twarze i miejsca... To radość i entuzjastyczna reakcja publiczności na koncercie i leżenie na trawie na Opener'ze, gdzie w oddali robrzmiewa dobra muzyka, a ludzie nad Tobą skaczą biegnąc gdzieś, gdzie coś się dzieje i skoro wszyscy tam biegną to na pewno tak jest... Leśna polana to moje zwierzaki i zabawy z nimi... To leniwa niedziela, w ciszy i z dala od cywilizacji... To wszystko jest moją leśną polaną i tym wszystkim od 6 miesięcy dzielę się z Wami bardziej lub mniej...

Jakiś czas temu napisałam, że będzie rozdanie i pewnie już zasnęłyście czytając te smęty, ale żebyście wiedziały co mam na myśli dając Wam zadanie musiałam jakoś nakreślić tę moją wizję... Zatem ogłaszam wszem i wobec, że od dzisiaj rusza konkurs na moim blogu i serdecznie zapraszam Was do wzięcia w nim udziału :).

Zasady są następujące:

1. Napisz w komentarzach czym jest dla Ciebie Twoja "Leśna Polana", a może masz jakąs swoją metaforę na ten błogostan, który od czasu do czasu nastaje w naszym życiu?

2. Zostań publicznym obserwatorem mojego bloga.

3. Zamieść baner z pierwszym zdj. z tego posta na swoim blogu wraz z linkiem do tego posta (nieobowiązkowe, ale bedzie mi bardzo miło) :).

Spośród wszystkich komentarzy  wybiorę 3 najlepsze odpowiedzi i one zostaną nagrodzone.

Nagrody są następujące:

- nagroda główna: (olejki pod prysznic i do kąpieli Green Pharmacy, Ylang-ylang i pomarańcza, drzewo herbaciane, goździkowiec i cytryna, oraz zestaw do pielęgnacji włosów Gliss Kur, regeneracja i objętość, szampon, odżywka i ekspresowa odżywka regenerująca)




- II miejsce (ex equo), 2 nagrody po 1 dla każdej z dwóch osób, które zajmą drugie mioejsce (ex equo): 
  • 1-wszy zestaw to: olejki pod prysznic i do kąpieli Green Pharmacy, Ylang-ylang i pomarańcza, drzewo herbaciane, goździkowiec i cytryna


  • a 2-gi zestaw to: kosmetyki do pielęgnacji włosów Gliss Kur, regeneracja i objętość, szampon, odżywka i ekspresowa odżywka regenerująca


Konkurs będzie trwał do przyszłej niedzieli, tj. 14 października 2012 do godz. 22.00. 

Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze :).

Nagrody ufundowały firmy:


PARTNERZY BLOGA   i          



za co serdecznie im dziękuję :).

Zatem czekam...

Trzymajcie się ciepło w te jesienne, chłodne dni :).

Pa!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...